czwartek, 17 marca 2011

cape. the north cape.

Korzystając ze słonecznej pogody, wybraliśmy się dziś z Mr K. nad zatokę. Od teraz już zawsze, ale to zawsze zawsze będziemy nosili przy sobie aparat. Kilka dni wcześniej niebo było pomarańczowo różowe i woda wspaniale migotała w słońcu. Zasada Murphy'ego, która mówi, że w momencie, w którym ujrzysz jeden z najpiękniejszych widoków w swoim życiu, z pewnością nie będziesz miał aparatu przy sobie, żeby to uwiecznić, została empirycznie potwierdzona :)

Słońce pięknie świeciło, termometr wskazywał +8 stopni, więc stwierdziłam, że mogę zarzucić na siebie wełnianą pelerynę ala norweski Janosik. Etno-ciuchy to wspaniała pamiątka, niesamowicie się cieszyłam, kiedy spotkałam taką w lokalnym SH. Jest wełniana, z lat 80' i made in Norway. Suvenir jak się patrzy :))


Today we went with Mr K. for a walk, we were at the bay! Few days ago we see a beautiful sky in orange and pink colours, and couldn't caprture it, just because we left our camera back in home... So it was like Murphy's law:)
I decided to wear a vintage cape, that I found in Fertex, local vintage store. I like it soo much, is woolen, from 80s and was made in Norway.  It's a perfect etno-souvenir :)






Peace&sweets!

środa, 16 marca 2011

funbook prada spring 2011

Czasami, dla własnej przyjemności i żeby poćwiczyć mięśnie przepony, przeglądam zdjęcia z wybiegów i namierzam te najbardziej absurdalne, zaskakujące, przedziwne i generalnie WTF. Niektórzy taki folder ze zdjęciami nazwaliby lookbookiem. Ale pozwólcie, że przezornie nazwę go funbookiem. Bo... nieźle można się przy tym pośmiać. Zacznijmy od zagadki:

Sometimes, just to have fun, I like to pick up the most ridicoulous looks from runways. One will call it "lookbook", but please... please let me call it "funbook". Let's see:

  • Co to jest: połączenie marchewki, pszczoły i homara? PRADA!  Ach te buty Prady w stylu: jesteśmy tak absurdalnie brzydkie i tak absurdalnie drogie, że nie da się o nas zwyczajnie pomilczeć. Jakież one są brzydkie! Do potęgi P.! Bo do potęgi N-tej, to już niestety, nie wystarczająco :)
What is a hybryd of carrot, bee and lobster? Prada! And this totally ugly shoes, that all are talking about. It's just enough to say, that they are soooo extremely ugly, that becomme 100% fashionable. Hate this philosophy.
 

  • Myśleliście, że to już najgorsze, co może nas spotkać? "A, ha, ha, ha! <roześmiała się Muccia Prada w głos> Przygotowałam jeszcze połączenie marchewki, osy i... banana! Bua-ha-ha-ha". No przyznacie, że to jest diaboliczne....

Have you thought, that the worse is behind us? "Ha ha ha! <Muccia Prada laughin' evilly> I have prepared a hybryd of carrot, bee and bananna! Bua-ha-ha-ha".

Ow, this is just creepy, don't you think? :)



  • Zastanówmy się co tym razem autor miał na myśli: Hmmm... "Jak jestem na przepustce z więzienia, to lubię przepasać się takim ozdobnym fartuszkiem i pójść na targ po 3 kilo ziemniaków? I jeszcze lubię żel, malować oczy na niebiesko i drinki z palemką" :)
Just try to imagine, what the designer tried to tell us... "When I'm on a prison-pass I usually wear that kind of fancy pinny, and go to market place, buy like 3 kg potatos, that I can carry in my prison bag. And I like hair-gel and blue eyeshadows. And this new Prada shoes are awesome, right?" :)

Zdjęcia kolekcji z: www.style.com
Źródło: coolspotters.com

Oficialna interpretacja tej kolejcji to "minimalny barok"... Kwestionowałabym "minimalny" :)
A wy co o tym myślicie? :)) Mi się wydaje, że jakbym miała takie trampki w podstawówce, to była bym najlepsza w gumę :) Dla niezorientowanych klik tutaj.

Peace&sweets  :)

poniedziałek, 14 marca 2011

Red & red

Zazwyczaj poniedziałki nie działają na mnie depresyjnie, ale mobilizująco. Układam sobie w głowie plan tego, co chciałabym zrealizować w danym tygodniu i poniedziałek jest tym jedynym dniem, kiedy z naiwną radością wierzę, że uda mi się to spełnić.

Tak się cieszę, ze wreszcie się tutaj odnalazłam. czuję że wszystko wokół mnie inspiruje i zachwyca, czy mogłabym sobie wymarzyć lepszy początek tygodnia?

English version

I really don't think that monday is the worst day of the week. Seriously!  In monday I always create in my mind a to-do list for whole week, and it's the only day, when I sincerely believe, that I'll manage to do it :) I'm so happy that finally, after two months, I feel like in right place, here in Tromso, Norway. I'm so inspired by this city. Could I dream of  better start of the week? 







T-shirt&blazer - H&M, Zara, basic 
belt- DIY, from scarf
shirt - thrifted
over the knee-  Bianco, leather

Ps. Irmin, dzięki!

Peace&sweets

niedziela, 13 marca 2011

The sweetest things of the week

Minął kolejny tydzień, czas więc na podsumowanie tego, co było w nim najlepsze! :)


Przez kilka dni gościliśmy podróżujących studentów z Bergen, Grzesia i Mauricio, którzy nie tylko opowiedzieli nam, jak się żyje i studiuje w ich mieście, ale też odwdzięczyli się świetnym obiadem. W przygotowaniu łososia pomagał nasz współlokator Alex, który nie ma sobie równych, jeśli chodzi o ryby.


W ramach święta "No siesta, fiesta!" byliśmy na kursie argentyńskiego tango. Mr. K. cieszył się, że wreszcie może tańczyć, mi też nie szło zresztą najgorzej. Nie miałam przy sobie aparatu, ale to wyglądało mniej więcej tak:

Źródło: http://lafreebee.com/free-dance-downtown-argentine/
hihihi:)))) a przynajmniej, chciałabym żeby tak wyglądało! :) no oprócz tej góry żelu na włosach tancerza :)

We wtorek wystroiłam się i pognałam piec z dziewczynami faworki. eh. koniec karnawału!


Na dzień kobiet dostałam od Mr K. ulubione ciasteczka ala Pieguski, które tutaj nazywają się "Safari", a następnego dnia przyszła wieeelka paczka z prowiantem od rodziców, więc mój wewnętrzny chomik cieszy się z takiego nadmiaru łaski i łakoci :)))



W sobotę udało mi się kupić moje wymarzone buty overknee! Są skórzane, a nie zamszowe, są w takim kolorze, jaki chciałam i co najważniejsze, są w moim małym rozmiarze, czyli pełnia szczęścia osiągnięta!



Cały tydzień zakończył się wspaniałą wieścią, o urodzinach słodkiej istotki imieniem Olga! Moja przyjaciółka Ania, o godzinie 7:07, urodziła zdrową, śliczną córeczkę. Nie ma co, wygląda na to, że ktoś się urodził nie tylko pod szczęśliwą gwiazdą, ale też o szczęśliwej godzinie :))

Gratulacje dla Ani i Roberta!

A dla was wszystkich: słodkiej niedzieli!

Peace&sweets

piątek, 11 marca 2011

Zegarek na łańcuszku

Nigdy nie miałam szczęścia do czasomierzy. Zawsze przydarzało się im coś niewyjaśnionego i po prostu przestawały działać. Przez pewien czas byłam jedną z tych, co mówią "mam komórkę, po co mi zegarek". Jednak przychodzi taki moment, kiedy każda truskawka chce się stać owocem Jogobelli i każda dziewczyna chce mieć wreszcie swój zegarek.

A gdyby taki na łańcuszku?  Zegarki, które były atrybutem XIX-wiecznych eleganckich mężczyzn, stały się teraz ozdobą dla kobiet. Oczywista sprawa, że taki retro tik-tak miałby za zadanie raczej wyglądać uroczo, niż nienagannie działać, ale kto go tam wie, może potrafi i jedno i drugie?


Źródło: www.trendsetterka.com

W sklepie internetowym, z którego pochodzą te zdjęcia ceny wachają się od 100 do 130 złotych za sztukę takiego cacka, ale na allegro można znaleźć je już w okolicach 30-40 zł. Zresztą, czego to nie zawieszają na tych łańcuszkach. Zaczynając od takich standardów jak: kotki, pieski i misie, a kończąc na koniach, jeleniach i... hello kitty. Ale zegarek "sówkę" umieszczam poza kategorią "beznadziejne pomysły na zegarki na łańcuszku", biorąc pod uwagę, że nie tak dawno przechodziłam silne zauroczenie wszystkim, co było sówko-podobne :)) Więc jestem usprawiedliwiona. Uff.


Źródło: www.allegro.pl      






Trend na czasomierze na łańcuszku lansowany był przez sieciówki już na jesieni ubiegłego roku. Reserved miało w swoim asortymencie trzy wzory, za ok. 60 zł, co nieco pojawiło się podobno też w Promodzie. Ale moim skromnym zdaniem, nie miały w sobie tego retro-czaru.

Jestem teraz na etapie poszukiwania raczej trwałych i porządnych rzeczy i absolutnie nie interesuje mnie bieganie za gadżetami, które przeżywają właśnie swoje 5 minut, ale takie zegarki, w idealny sposób łączą użytkowość i "uroczość" której ciężko będzie się oprzeć...


A tymczasem, spoglądając na komórkę, życzę Wam wszystkim wspaniałego weekendu!

Peace&sweets :)


wtorek, 8 marca 2011

Rozmówki norweskie: na uniwersytecie

Jesteście ciekawi jakie są różnice pomiędzy warunkami studiowania w Polsce, a w Norwegii? Uwaga! Jedynie wnikliwe oko będzie w stanie rozpoznać różnice, które są ukryte w szczegółach:)

To moje najulubieńsze miejsca:

  • W obrębie campusu znajduje się księgarnia, wyposażona w podręczniki, literaturę fachową i popularną, artykuły papiernicze i różne ciekawe gadżety. Tak wygląda jeden z kącików, gdzie można usiąść i przeglądać ciekawe książki. Albo porozmawiać. Po prostu.


  • Gadżet nr 1 - absyntowe miętówki... a u nas nikt na to nie wpadł :)


  • Gadżet nr 2 - stara książka? a nie! to zamykane na błyskawiczny zamek opakowanie na laptopa :)




  • Jeden z wielu uroczych zakamarków, zaprojektowany po to, żeby było wygodnie i miło:



  • A co tam.  Dorzucę jeszcze jeden:

  • I jeszcze jeden: :)

Następnym razem, z serii "na uniwesytecie" coś, co jest zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe...

Mam nadzieję, że mieliście dziś wspaniały dzień:)

Bez odbioru!

Peace&sweets

niedziela, 6 marca 2011

When a man smells like a woman. YSL adverb from 70'


Przeglądając archiwalne numery New York Magazine, natknęłam się na fenomenalną reklamę jednego z perfumów dla mężczyzn, stworzonego przez Yves Saint Laurent.

Niesamowicie ciekawe jest to, jak się sprzedawało i reklamowało w latach 70. Opis produktu na pół strony? Nikt by dzisiaj tego nie kupił, co więcej, nikt nie miałby czasu tego przeczytać! No, ale jako że David Beckham nie był jeszcze wtedy aż tak popularny i nie można było użyczyć jego twarzy, należało zastosować chwyt marketingowy w stylu: "Sam YSL zna Cię na tyle dobrze, że zaprojektował dla Ciebie zapach, cobyś nie pachniał jak kobieta i przestał być wreszcie ofermą". Ale zresztą... przeczytajcie sami, przetłumaczony tekst reklamy:


"To ciekawe, że jedna z pierwszych rzeczy, która odzwierciedla gust mężczyzny, jest często ostatnią rzeczą, o której on sam myśli. O ile stara się podnosić styl swoich ubrań i dopasować się do otoczenia, to wybór jego wody kolońskiej, pozostaje daleko w tyle. W zasadzie bardzo często jego woda kolońska mówi o nim coś innego, niż cała reszta. To paradoks, który sprawił, że chcemy zwrócić Twoją uwagę na wodę kolońską Yves Saint Laurent, która tak jak wszystko, co ten najważniejszy projektant stworzył, oznacza szczyt dobrego smaku. Nie jest ona przytłaczająca, nie pachnie też słodko. I nigdy, jak w przypadku tak wielu innych wód kolońskich, nie zostanie pomylona z zapachem dla kobiet. Yves Saint Laurent for Man jest świeży i męski. I długotrwały. Można by powiedzieć, że "świetnie się go nosi". Nigdy nie przykuwa uwagi do siebie, ale staje się częścią Ciebie. Ale, co najważniejsze, częścią Ciebie, która pozostaje w zgodzie z Tobą samym".

Od razu bym nabyła. Gdybym tylko była mężczyzną.

Mam nadzieję, że macie wspaniałą i relaksującą niedzielę :)

peace&sweets

sobota, 5 marca 2011

The sweetest things of the week

Ile razy zdarzało mi się mówić, "ach, u mnie nic nowego", "wszystko po staremu", "ostatnio dużo piszę i nie zajmuję się niczym innym" albo "mam teraz taki napięty tydzień"? Trylion mega bombilion razy! Ale nagle pomyślałam: do stu beczek śniętych śledzi! Czas z tym skończyć!

Oficjalnie oświadczam, że kończę z tym szarym dniem świstaka! Bo przecież codziennie coś nas zaskakuje, pozytywnie nastraja i inspiruje, albo zwyczajnie cieszy.

  • Czuje że świat jest lepszy, w momencie kiedy klient robiący swoje codzienne zakupy w markecie ma wybór, czy zainwestować swoje pieniądze w banany chiquita, które dzięki kampaniom reklamowym, stały się "cool-bananem" czy za podobną cenę kupić banany fair trade, które zostały zerwane i przygotowane do transportu przez należycie opłaconych pracowników. Sorry chiquita.


  • Wciąż jeszcze jestem na etapie poszukiwań mojej idealnej filiżanki do dużej, porannej kawy, ale ostatnio udało mi się zdobyć czarną filiżankę do espresso! Mini czarny kubeczek i mini biała mleczarka to komplet ala "serwis z domku dla lalek" :) ale tak się cieszę, że je mam!
Na zdjęciu kubeczkowi towarzyszy mały deserowy talerzyk, który wyłowiliśmy na pchlim targu i dostaliśmy cały komplet za darmo! Po powrocie do domu okazało się, że to sam Villeroy&Bosch. To się nazywa mieć oko :)


  •  W tłusty czwartek nawet nie zabierałam się za robienie pączków, wciąż jeszcze jestem z ciastem drożdżowym na opak, ale upiekłam placuszki marchewkowo-kokosowe i też dały radę!

  • Tytuł zakupu miesiąca otrzymuje gruba wełniana peleryna, której poszukiwałam już od dłuższego czasu, a która jednocześnie będzie wspaniałą pamiątką z Norwegii. Jest obszyta taśmą wyszywaną w etniczne wzory, a dodatkowo ma wspaniale zdobione metalowe zapięcia. Ach i och. Na razie mały detal, pokażę ją w okazałości przy najbliższej okazji :)


  • Odkryłam też, że męskie swetry świetnie nosi się z dzwonami i pomarańczową szminką. Bo w końcu, co dwie szafy to nie jedna, prawda? :)


peace&sweets

czwartek, 3 marca 2011

Hej panie władzo!

Siedziba policji kojarzy się wam z zakratowanymi oknami, ścianami pomalowanymi olejną farbą, najmodniejszą w roku 1978 i z niewygodną ławą albo szarymi krzesłami?

W Tromso komisariat policji wygląda jak miejsce, gdzie można zaprosić kogoś na randkę! Albo przynajmniej napić się kawy i porozmawiać :)





Wzdłuż korytarza, na ścianach wiszą obrazy, wykonane metodą batiku. Miejsc jest wystarczająco, tak aby każdy mógł spokojnie usiąść i poczekać na swoją kolej, a przy okazji nacieszyć oczy ładnym wystrojem.

Po zarejestrowaniu się na policji, musieliśmy wypełnić też papiery w biurze podatkowym, gdzie ściany ozdobione były aplikacjami z monet.


I kto by pomyślał, że urzędy mogą być takimi miłymi, przyjaznymi miejscami? Czy też pomyśleliście, że byłoby cudownie, kiedy i u nas by tak było?

peace&sweets

poniedziałek, 28 lutego 2011

Czekoladowe podeszwy

Wiedziałam, że prędzej czy później znajdę coś dla siebie w second handach, które przeniosły się do sieci. Nie wiem jak to się stało, ale zawsze się z nimi mijałam, a przynajmniej w moje ręce nigdy nie wpadło nic szczególnego. A jeśli widziałam już coś zapierającego dech w piersiach to... zazwyczaj było już wykupione! Ale tym razem, to ja pierwsza wykupiłam. Ha!

Same zobaczcie stronę sklepu: www.vintagefly.pl

Mają świetne torebki, buty, rękawiczki i akcesoria do domu. Z ciekawostek: widziałam wspaniale oprawki Ray Bana za ok. 60 zł. Wystarczy tylko przejrzeć sprzedane już egzemplarze torebek, albo butów, żeby wiedzieć, że zwyczajnie opłaca się zaglądać na ich stronę :)

Gdybym była teraz w Toruniu, pewnie nie zdecydowałabym się na ten zakup, wmawiając sobie, że... przecież mogę znaleźć coś takiego sama w SH i zapłacę mniej... (mój tradycyjny sposób rozumowania). Ale nie ma mnie w Toruniu, tylko w miejscu, gdzie z pewnością niczego sobie nie kupię przez najbliższe pół roku, więc... czynię zapasy na sezon jesień/zima 2011 :))

Jak się wam podoba mój pierwszy internetowo-lumpeksiarski nabytek z kolekcji: klasyka forever? :)




niedziela, 27 lutego 2011

It's fun to stay at the Y-M-C-A

Wiem, że te nie odkrywam teraz Ameryki, mówiąc że skórzane spodenki będą jednym z największych hitów tej wiosny. Były też hitem ostatniej jesieni, a te bardziej zdolne Krysie nosiły je też zimą. Nie jest też szokującym fakt, że każdy, kto zdecyduje się na to, aby je założyć musi mieć dużo pewności siebie i dobrze czuć się w swojej... skórze...

Wiem. To jest wstydliwe, ale co zrobić! Podobają mi się i już :) No zobaczcie, przecież można mieć sensowne powody, żeby je polubić. Voila!







Zdjęcia z: www.boutiques.com

I tu zaczyna się cały dylemat: skóra, skajka niepękajka, czy ekologiczna skóra? Chociaż... w zasadzie nie wiem na czym polega różnica między tymi dwiema ostatnimi... Zapamiętać i sprawdzić Watsonie!

Ostatnie, kremowe spodenki, to projekt Baleciangi, który całe szczęście szybko został skopiowany przez sieciówki i ostatnio widziałam podobne w Vero Modzie, w Tromso :) Sprawdźcie, czy znajdziecie je też w Toruniu! Ale... tylko w celach poznawczych :) Wcale nie namawiam do kupienia, ewentualnie do wyszukania czegoś podobnego w starych, dobrych second handach :) 

To jest zwyczajnie przytłaczające, widzieć na własne oczy co to znaczy globalizacja przemysłu odzieżowego. Wyobraźcie sobie, że ta okropna czarno-pomarańczowa balowo-dramatyczna kieca, która straszyła nas całą zimę z wystawy Vero Mody w Toruniu, była dokładnie tą samą mrożącą krew w żyłach kiecą, którą zobaczyłam na wystawie w Tromo. 

No nie zdzierżę- pomyślałam- mogliby się chociaż postarać, a nie. Jakiś pan dyrektor artystyczny wymyśli sobie takie barokowe koszmarzysko i wstawi w witryny sklepowe w 45 krajach, gdzie firma ma swoje oddziały... Jestem przerażona.


Nie/poważna sentencja na dziś:

Obejrzyjcie sobie dla rozrywki ten kultowy teledysk YMCA, a zobaczycie prawdziwe modowe objawienie:


Mam wrażenie, że ekipa Village People była złożona z wizjonerów, którzy przepowiedzieli główne trendy początku XXI wieku: rurki w oficerkach, skórzane kurtki i spodnie. Jeszcze niedawno modne były frędzelki, miło widziane jako ozdoba butów, torebek no i kurtek, jak u odjazdowego pana w pióropuszu. Swoją drogą, pióropusz chyba nadal jest aż nadto wizjonerski... Popularna moda nie dorosła jeszcze do tego trendu. Ale wspomnicie moje słowa... :))

peace&sweets













sobota, 26 lutego 2011

first coffee dark as night

Wybierając zdjęcia do tej notatki nie mogłam wciąż wyjść ze zdumienia, że ta męcząca ciemność, w której byliśmy od początku stycznia już bezpowrotnie minęła i teraz możemy się cieszyć nie tylko coraz dłuższym dniem, ale tez temperaturami wyższymi niż w Polsce :)

To nie jest prawdą, że w Tromso od listopada do końca stycznia panują stałe ciemności. Naczytałam się takich bredni w kilku internetowych pseudo-przewodnikach. Kiedy przylecieliśmy, ok. godz. 11:30 przywitało nas niesamowite pomarańczowo-różowe niebo, które wyglądało jak te lody Algidy o smaku waniliowym, których nazwy nie mogę sobie za nic przypomnieć. Ale już chwilę potem, około godziny 14:00 te lody zostały zjedzone przez wielkiego czarnego potwora i zapadła ciemność.
Teraz, kiedy możemy cieszyć się już słońcem na horyzoncie świat wygląda zupełnie inaczej. Tu jest na prawdę pięknie. Zaraz wam pokażę! :)

Ale zacznijmy od Oslo.

Władze Oslo inwestują w sztukę w przestrzeni miejskiej. Z takim to okazem spotkaliśmy się w głównej hali lotniska. Trochę zaiwaniam z moim bagażowym wózeczkiem, ale to nie dlatego, że miałam wrażenie że "to" mnie goni. Wcale nie. :)


Tak wyglądała główna ulica miasta, po godzinie 15:00 w pierwszych tygodniach naszego pobytu. Ciemno i serduszkowo. Czyli groza w najczystszej postaci :)


To z kolei jest przystań, obok portu rybnego, czyli popularnego wśród turystów miejsca, gdzie sprytni rybacy sprzedają im ryby po zawyżonych cenach :) Ale podobno tylko zimą, bo latem można dostać krewetki już za uwaga... 5 zł za kilogram! Trwaj chwilo trwaj! :)



Kres tych norweskich ciemności nastał wraz z 21.01. kiedy świętowaliśmy wszyscy razem pierwszy dzień słońca. Tradycją jest jedzenie tego dnia pączków, które przypominają Norwegom słońce (ow, really?) i picie gorącej czekolady (ale na to teorii już nie mają). I od tamtego wiekopomnego momentu, dzień wydłuża się o 10 minut. Codziennie.

W nagrodę, dwa zdjęcia z serii "słońce - robi wielką różnicę". Pierwsze to mój widok z okna. Tam po lewej, poza kadrem stoją trzy śmietniki. Żebyście nie myśleli, że taka sielanka :)


A drugie to mój zdecydowany faworyt. Zamarznięte jezioro i fiord w tle.



Następnym razem pokażę wam jak wygląda campus, akademiki i... komisariat policji w Tromso. Oddalam się w kierunku kuchni, w celu wykonania wegańskich naleśników. I to nie dlatego, że jestem taka fajna i wegańska, ale dlatego, że nie mam jajek i mleka, a życie mnie nauczyło, że z mąki i wody też da radę :))

Ha de bra!

czwartek, 24 lutego 2011

Słodkie początki

Od miesiąca mam ochotę na babeczkę. Na początku chodziło mi o zwykłą, taką czekoladową. Ale z czasem, czekoladowe ciastko zostało polane w mojej wyobraźni gęstym budyniowym kremem, przyozdobione jagodami i płatkami czekolady.



Istna tortura.Zwłaszcza, że nawet Barbi potrafi takie upiec, a ja nie mogę się do tego zabrać...



Babeczka mnie prześladuje, zwłaszcza kiedy piszę o słodkościach. Ostatnimi dłuższymi już czasy pisanie o austriackich dworskich pysznościach  ( Koch und Artzney Buch) wypełnia mi całe dnie. Wyliczam skrupulatnie ile gałki muszkatołowej, goździków, cukru i cynamonu dodawano w siedemnastowiecznej Austrii do zup, ryb i przede wszystkim słodkości.

Zdecydowałam, że czas wyrwać się z tych barokowych klimatów, które monopolizują mój czas i pomyśleć o przyszłości. We wrześniu wychodzę za mąż, za wspaniałego, niesamowicie radosnego i dzielnego mężczyznę. Dzięki temu blogowi, postaram  nie tylko poukładać się w całość, ale wyszukiwać inspiracje, związane z samym ślubem i weselem, z przyszłym wspólnym domem oraz zbierać przemyślenia związane z różnymi dylematami dorosłych ludzi ale przede wszystkim być w stałym kontakcie, z moimi przyjaciółmi i znajomymi, za którymi bardzo bardzo tęsknię, na dalekiej północy, siedząc sobie za kołem podbiegunowym, w ślicznym, aż samotnym Tromso

Nie-poważna sentencja na dziś:


Myj zęby trzy razy dziennie! Wyrwanie zęba w Oslo kosztuje 1,200 zł. I to podobno promocja...